Partyzanci to członkowie oddziałów leśnych, walczących z niemieckim okupantem przeważnie w warunkach konspiracji. Tacy ludzie działali również w naszym powiecie.
Partyzantka mogła istnieć przede wszystkim dlatego, że ludzie woleli walczyć w jej szeregach, zamiast ginąć z rąk niemieckich oprawców. Organizacje liczące ponad 100 osób należały do dużych oddziałów. Na ogół starano się, aby ich szeregi tworzyły mniejsze grupy, gdyż wtedy łatwiej było przestrzegać zasad konspiracji.
Wszechobecni i niewidoczni Zadaniem partyzantki było stałe nękanie Niemców wypadami po żywność oraz prowadzenie potyczek z oddziałami żandarmerii. Częste, chociaż krótkotrwałe atakowanie nieprzyjaciela stwarzało pozory istnienia większych liczebnie sił. Ten psychologiczny aspekt miał duże znaczenie, gdyż u Niemców stale wzbudzał strach przed nadejściem ataku z każdej strony i o nieznanej porze. Partyzanckie oddziały były jak samowystarczalna firma. Posiadały własne tuczarnie, broń myśliwską i wojskową, amunicję, materiały wybuchowe, plecaki, łóżka, koce, buty, ubrania, a także pieniądze oraz zapasy żywności z wodą. Większa część tego asortymentu pochodziła z akcji rekwizycyjnych, źródłem zaopatrzenia były też zwycięskie walki z Niemcami, w czasie których zdobywano broń i amunicję. Mech i woda O wyborze miejsca postoju oddziału partyzanckiego decydowały mech i podskórna woda, bez której nie można było budować obozu. Wydobywano ją nawet z głębokości do 6 metrów. Na mchu, szczególnie gdy pod wpływem słońca przybierał siwą barwę, ślady stawały się tak samo widoczne jak na śniegu. Przemarsz oddziałów leśnym szlakiem tworzył wydeptaną ścieżkę, niepodobną do tej, jaką zostawiają zwierzęta. Dlatego dużo pracy miały osoby, których zadaniem było zacieranie śladów. Do przewozu towarów na niewielkie odległości wykorzystywano rowery i wozy konne. Z ich pomocą dostarczano worki z mąką, kaszą, cukrem oraz upolowaną zwierzynę, a także broń. Na partyzantów specjalne oddziały żołnierzy niemieckich urządzały liczne obławy. Pozwalał na to duży garnizon SS stacjonujący w Lipuszu, Brusach, Rekowie i Komorzynie. Wsparcia udzielały specjalne oddziały do zwalczania partyzantów, tzw. Jagdkommando Śrut lepszy od karabinu Maskowanie oddziałów w Borach Tucholskich było możliwe dzięki licznym zagajnikom, które utrudniały widoczność. Świadkowie tamtych wydarzeń twierdzili, że nie było nic widać na odległość kilku kroków, a w walce na bliską odległość broń śrutowa była lepsza od karabinu. Mimo utrudnionych w znacznym stopniu warunków geograficzno-topograficznych mogły się tu śmiało przemieszczać duże oddziały partyzanckie, m.in. takie jak ?Świerki?, ?Jedliny? oraz ?Szyszki?. Partyzanci, aby nie narażać mieszkańców wsi, przeważnie mieszkali i przebywali na terenach leśnych. Najtrudniejszym okresem była zima. Przemieszczanie się po drogach leśnych pokrytych śniegiem stawało się niemożliwe, a pozostawione na nim ślady ciążyły jak wyrok. Oddział odżywiał się wtedy zapasami zgromadzonymi w okresie jesiennym. W przypadku rozproszenia oddziału korzystano z dodatkowych zapasów przechowywanych w tzw. matecznikach żywnościowych. Partyzanci podczas rekwirowania żywności zwracali uwagę, aby zdobyć w ten sposób jak najwięcej zapasów, gdyż na ich podstawie Niemcy próbowali ustalić, jak liczny jest oddział. Ważną jego częścią był wywiad, który służył wyłącznie potrzebom organizacji. Zdobywał wyłącznie informacje o przygotowaniach Niemców do obław, wskazywał miejsca ich koncentracji i postoju. Gromadził też wiadomości o planowanych akcjach żandarmerii. Ostatnia kula dla mnie Dowódcy oraz członkowie oddziału musieli zachowywać szczególną ostrożność w godzinach nocnych, gdyż wsie były pilnowane przez patrole żandarmerii, tzw. nachtwachty wiejskie, a szczekanie psów było sygnałem, że ktoś kręci się po wsi po godzinie policyjnej. W przypadku gdy wśród partyzantów były śmiertelne ofiary, nieraz trudno było ustalić ich tożsamość, gdyż przeważnie nie znali swoich nazwisk, które zastępowane były pseudonimami. Jeżeli partyzanci podczas bitwy z Niemcami ponieśli straty w ludziach, mieli obowiązek podczas wycofywania się zabrać ze sobą rannych i ciała zabitych. Nikt nie mógł dostać się w ręce okupantów. Stosowano zasadę: ?ostatnia kula dla mnie?. Łącznicy przewożący meldunki, broń lub inne kompromitujące materiały zawsze mieli przy sobie ampułkę z cyjankiem potasu. To poprawiało ich samopoczucie. Wiedzieli, że kiedy wpadną i nie wytrzymają tortur w gestapo, mogą w każdej chwili z tej ampułki zrobić użytek. Dopóki chwila ta nie nadeszła, partyzant narażał swoje życie za ojczyznę, walczył tym, co zdobył i żył tym, co zarekwirował Niemcom, ale nie wszystkim udało się cieszyć wolnością. Stefan Cosban-Woytycha